Przygody młodej ogrodniczki

Przygody młodej ogrodniczki

Mąż powiedział, że w tym roku nie będzie sobie już  zawracał głowy uprawami. Jeśli chcę, mogę sama zająć się produkcją warzyw.

Do tej pory robiłam to i tamto – sadzenie, pikowanie, siew, zbiór, odchwaszczanie i tak dalej, ale… zawsze u kogoś. Był czas, że jeździłam na winobranie, na truskawki, na buraki, a więc miałam coś wspólnego z pomyślnymi plonami w mojej przeszłości. I zawsze lubiłam tego rodzaju pracę. Kiedyś nawet chodziłam do szkoły ogrodniczej, ale kto by tam przecież w młodości o nauce myślał…

Projekt Ogród w moim wydaniu dojrzewał od jakiegoś czasu. Kiedy mieszkaliśmy na Methlangu, mieliśmy ładny kawałek ogrodu, nie tylko zresztą tam, no ale przy skokach wizowych takich jak my: trzymiesięcznych, pięciomiesięcznych trudno poważnie rozważać kwestie siewu i zbioru.

» Życie w Methlang i okolicy

Jak do tego doszło

W lutym i marcu tego roku myśleliśmy jeszcze, że niedługo przeprowadzimy się, no góra kilka miesięcy, z końcem roku szkolnego. Wydarzenia w polskiej polityce nie pozwoliły nam ruszyć na Wschód, zgodnie z planem.

W kwietniu kupiłam w sklepie kilka torebek nasion.

Trzeba było jeszcze przekopać ogródek. Szło opornie… szkoda że zawieruszyły się nagrania z pierwszych prac gospodarczych.

Początki

Żadnego sadzenia, specjalnych przygotowań. Tylko zwykły siew do gruntu zgodnie z terminami i zalecanymi odległościami. Zaczęłam od lubczyku, rukoli i rzodkiewki.

Pierwszy siew wspomagała Ania: konkretnie rukolę i rzodkiewkę mi wysiała. Teraz to już się nie doprosisz, chociaż takie śliczne rękawiczki robocze na nią czekają.

W kolejnym terminie i w drugim zagonie przyszła kolej na koperek, pietruszkę i… paprykę? Nie, ta wysiała się sama jakimś cudem i w czerwcu niespodziewanie zaczęła mi zachwaszczać wszystkie grządki. Chciałam pozostawić niektóre, eksperymentalnie, ale bardzo mocno wabiła mszyce, a ja wtedy nie wiedziałam czym się ich pozbyć.

Czy to ogórek?

Na kolejnych grządkach posiałam kapustę i pory i w kolejnym terminie ogórek. Plon ogórka dość późny, mamy sierpień, a one dopiero kwitną. Jest już kilka owoców, jeden piękny został już zjedzony. Teraz rozumiem więc, dlaczego tak zalecają uprzedni siew w cieplejszych miejscach, jakieś kubeczki na strychu chyba zaprowadzę na wiosnę. Bo zima to zimna na Mazurach. Mówią: Polska Syberia.

Kiedy te ogórki wzeszły miałam poważny dylemat co jest ogórkiem a co nie jest. Gdyż w pobliżu rosły jeszcze także młodziutkie okazałe osty. Liść niby inny, ale też szeroki, a nóż jakaś odmiana trafiła się w nasionach?

Tymi wątpliwościami wzbudziłam wiele ubawu na facebookowej grupie upraw 😀 .

Ostatecznie plon ogórka okazał się owocny, objedliśmy się w tym roku sałatkami.

Fasolka i ziemniaki

No i w czerwcu posiałam jeszcze karłowatą fasolkę szparagową. Jedna taka wówczas malutka ujawniła się na środku mojego ogrodu. Kiedy zaczęła się rozrastać postawiłam tyczki wierzbowe. Teraz już jest wysoka i dostawiłam jeszcze dwie tyczki asekuracyjnie no i czekam, co przyniesie. Bo na razie tylko kwitnie i kwitnie…

Ta fasolka była głównym terytorium mojej walki z mszycą. Najpierw ugotowałam cebulę i taki wywar lekko podgnity zastosowałam jako oprysk. Było słabo. Potem oprysk z gotowanego skrzypu polnego (taki polny „iglak”, co skrzypi jak się nim rusza). Też nic. Z desperacją nasypałam sody z kropelką mydła, a w zasadzie to nie kropelką, ta fasolka całkiem mocno pachniała tym mydłem… stwierdziłam że przecież do plonu fasoli jeszcze kupa czasu. Też słabo, jak na taką bombę chemiczną szczególnie. I dopiero stonka, która sąsiadowała na ziemniaku obok podsunęła mi ideę wody z octem, Mszyca umarła. Stonka niestety wracała.

Bo obok tej kosmicznej fasoli wsadziłam do ziemi kilka sadzeniaków. Mąż śmiał się z mojej uprawy kartofli, ale mnie cieszył błyskawicznie rosnący las ciemnozielonych listków. Kiedy zobaczyłam w ziemi śliczne różowe młodziaki nie powstrzymałam się by nie wziąć jednego na próbę – był pyszny, kupne ziemniaki się nie umywały.

Szkoda tylko, że nie wpadłam w porę by je podsypać ziemią – to się nazywa okopać. Bo przecież muszą rosnąć w ziemi. A one stały takie cherlawe, pochylone na wietrze jak ten koper w nawałnicy… Nie wiem też do tej pory dlaczego więdną i podsychają niektóre rośliny – może właśnie z braku ziemi?

Kosmiczna fasola okazała się natomiast być rdestowcem! 

Nie miałam wtedy jeszcze aplikacji do oznaczania roślin, nie wiedziałam o takich. W czasach mojej roślinnej edukacji powszechnie obowiązywały książki. Rośliny polne na przykład oznaczało się przy pomocy Przewodnika Mowszowicza, gdzie autor posegregował gatunki pod względem koloru kwiatów w trzech tomach: „Flora wiosenna”, „Flora letnia”, Flora jesienna” – w taki sposób dość szybko można było znaleźć napotkany gatunek.

Tak więc, nie wiedziałam, że hoduję na własnym łonie pasożyta… no, podobno zielarsko pożytecznego, ale ze względu na to jak rdestowiec potrafi się rozprzestrzenić jest on ostatnio silnie tępiony jako zagrożenie dla upraw.

Widząc więc, że moja piękna „fasola” przekwita już, a wcale nie ma strąków – wykorzeniłam osobnika nie mając pojęcia o imieniu tego, kto zagościł w moim ogródku. Dopiero wiele miesięcy później rozpoznałam rdestowiec w czyjejś opowieści w sieci. 

Okopywanie kapusty

Okopywać jak się okazało – czyli obsypywać ziemią łodygę aż po same liście – należy również kapustę. Sąsiadki poinstruowały mnie jak to zrobić i ja po troszeczkę między tym moim porkiem wygrzebywałam nieco ziemi na ten okop. Widząc moje pięknie pnące się ku górze nagie łodygi kapusty pewna dobra kobieta zlitowała się nad warzywem i wziąwszy w rękę motykę zademonstrowała mi jak wykonywać tę złożoną czynność pielęgnacyjną. Potem wpadłam na taki pomysł by podwyższyć moje grządki, by nie stały jesienią w wodzie poprzez pogłębienie ścieżek. w taki sposób uzyskałam nieco ziemi na okopanie kapustki i ziemniaczków.

Kiedy już wszystkie zagony obsiałam i nadszedł czas na czekanie i pielęgnację, Edo spytał czy nie zamierzam jakichś kwiatków posadzić przy płocie. Odrzekłam hardo, że nie.

Ale potem stwierdziłam, że dobrze byłoby pozostawić po sobie jakieś potencjalnie kwitnące cuda… no i kupiłam nasiona kwiatów.

Kwiaty

Wyboru do siewu wielkiego na lipiec nie miałam, a ponadto chciałam coś, co się utrzyma kilka lat. Bratki wysiane jak do tej pory nie ujawniły się, ale lędźwian, czyli podobno soczewica: taki niepachnący groszek, ale bardzo ładny ze zdjęcia i podobno wysoki rośnie.

Malwa czarna mnie niezmiernie skusiła, ale wschodzi powoli. Jej liście nieco trudno odróżnić od bluszczyka kurdybanka, jakby ta sama rodzina. A więc na pewniaka to mam ledwie dwie malwy w tej chwili. Tymczasem tam gdzie malwy wysiałam także słonecznik. Ma być nie taki wysoki jak standard, ledwie półtora metra, ale za to ciemnoczerwony. Ten rośnie błyskawicznie.

Na te kwiatuszki musiałam wyrwać Matce Ziemi niemal wszystkie pobrzeża ogrodu. Tak więc teraz płot z młodych słoneczników tu rośnie i mam nadzieję, że się ładnie utrzymają.

Pod płotem

Pod płotem, który dzielę z sąsiadką pojawiło się więcej rukoli, ale to jeszcze w czerwcu i ona już będzie niedługo dawać nasiona. Zamierzam mieć swoje własne w przypadku tych ulubionych warzyw. Tam też posiałam ową fasolę karłową, a między nimi nagietki i aksamitki. Te nagietki to już takie ogromne niektóre są. Za to fasolki pierwszy krzaczek ma już plon. Na dniach ugotuję.

Potem pod tym płotem pojawiło się więcej słoneczników, a pomiędzy nimi czekam na szczypiorek, kolejną rukolę – ta już jest! – oraz pietruszkę, co podobno ma przezimować.

I jeszcze truskawki

No i ostatni jak do tej pory wyskok młodego ogrodnika. Przekopałam – przy pomocy Mai – kolejne terytoria uprawne pod płotem sąsiadki, ponieważ otrzymałam sadzonki truskawek. Te truskawki zajęły więc miejsce pod płotem, a pomiędzy nimi towarzysko posiałam sałatę. Podobno jeszcze wzejdzie.

Na zdjęciu: zestaw klasyczny – młody ogórek plus oset.

Artykuły powiązane